Przewidywana kwota inwestycji w sklep Grene wynosi minimum 300 tys. zł, z czego wyposażenie kosztuje 80-100 tys. zł, pierwsze zatowarowanie 200 tys. zł, a opłata licencyjna - 20 tys. zł.
Niedziela
08.03.2015
Właściciel pierwszego sklepu Grene na Śląsku był jednym z dwóch braci gotowych do przejęcia gospodarstwa. Wybrał biznes.
 

Śląsk jest bardziej kojarzony z górnictwem niż z rolnictwem. Jednak rodzina Pawła Mikołajczyka gospodarstwo rolne w tym regionie prowadzi od lat. Dzięki temu zna ten fach od podszewki, choć przejąć go nie może, bo zrobi to starszy brat.
- Dwóch braci w jednym gospodarstwie to o jednego za dużo. Musiałem poszukać sobie innego pomysłu na życie – opowiada Paweł Mikołajczyk.

Kilka lat temu zaangażował się w prowadzenie sklepu spożywczego. Jednak to nie było to. Kiedy dowiedział się o franczyzie sklepów zaopatrzenia rolniczo-technicznego Grene, postanowił zaryzykować.
- Dzięki wcześniejszym doświadczeniom byłem idealnym kandydatem. Dobrze wiem, czego rolnicy potrzebują, dlatego wiem, jak zapewnić odpowiednie zaopatrzenie sklepu. Ponadto od kilku lat działam jako handlowiec  – mówi Paweł Mikołajczyk.

Sklep ruszył w styczniu w Czechowicach-Dziedzicach. To pierwszy lokal franczyzowy Grene na Śląsku i pewnie nie ostatni. Jednak póki co Paweł Mikołajczyk może się cieszyć wyłącznością, a w węższym zakresie dostał ją na stałe.
- Obejmuje kilka powiatów. Mam pewność, że w najbliższym otoczeniu nie powstanie kolejny sklep Grene – mówi Paweł Mikołajczyk.

W starcie pomogła promocja ze strony franczyzodawcy. Klienci już się pojawiają, choć sezon jeszcze się nie rozpoczął. Zdaniem Pawła Mikołajczyka największa konkurencja to e-sklepy. Wiele osób korzysta z możliwości zamawiania niezbędnego sprzętu przez internet, ponieważ tam towar dostaną taniej. Trzeba pamiętać, że na wsi z dostępu do internetu korzysta co trzeci mieszkaniec, a w mieście zdecydowana większość. Są jednak i tacy, kórzy wolą przyjść do sklepu.
- Sam byłem klientem sklepów zaopatrujących rolnictwo sprzęt i wiem, czego im brakuje. Staram się te niedociągnięcia eliminować. Chcę zapewnić obsługę na wysokim poziomie i szybką dostępność towaru. Niestety sieć ma swoje procedury i nie zawsze daje się zapewnić zaopatrznie tak szybko, jak bym chciał. Ale jestem konkurencyjny również w tym zakresie – opowiada Paweł Mikołajczyk.

Dodaje, że minusem współpracy fanczyzowej są także koszty. Sama inwestycja w lokal pochłonęła 100 tys. zł, a kolejne 350 tys. trzeba było wydać na zatowarowanie. Franczyzodawca oferuje pożyczkę na ten cel z 25 proc. wkładem własnym. Ale trzeba ją spłacić w ciągu 1,5 roku. Paweł Mikołajczyk postanowił więc zaciągnąć kredyt. Ten może spłacić w ciągu 10 lat. Do tego co miesiąc oddaje franczyzodawcy stałą kwotę w ramach opłaty licencyjnej i marketingowej. Pomimo kosztownego startu jest dobrej myśli.
- Najpierw trzeba zdobyć bazę klientów, którzy nam zaufają i będą wracać. Mam czym ich do siebie przekonać. A potem zaczniemy zarabiać. Myślę, że to może potrwać od roku do dwóch lat – mówi Paweł Mikołajczyk.


Dominika Pronarska
dziennikarz