Sonia Bohosiewicz: Sushi w roli głównej

Swoje pierwsze pieniądze zarobiłam w restauracji ojca położonej przy trasie Katowice-Cieszyn. W trakcie wakacji przed pierwszym roku studiów zarządzałam restauracją z moją kuzynką. Zarobiłyśmy naprawdę dużo pieniędzy!
Sonia Bohosiewicz, aktorka, właścicielka restauracji SushiBu
Czwartek
01.08.2013
- Dzisiaj coraz trudniej o sukces w gastronomii. Jeśli komuś uda się odzyskać zainwestowane pieniądze po dwóch latach, to należy to uznać za bardzo dobry wynik – mówi Sonia Bohosiewicz, aktorka, właścicielka restauracji SushiBu.
 

Od trzech lat prowadzi pani bar sushi. Mąż tak pani doradził?
Mój mąż był współwłaścicielem restauracji, mogłam zatem korzystać z jego doświadczenia. Sam pomysł otwarcia lokalu zrodził się w Nowym Jorku. W trakcie kolacji w barze sushi zastanawiałam się, jak to jest, że w żadnym z dotychczas odwiedzanych przeze mnie lokali nie jadłam tak dobrego sushi. Teoretycznie to proste danie – ryba i ryż, a jednak tak różne smaki. Doszliśmy do wniosku, że to przede wszystkim jakość składników decyduje o tym, czy sushi jest po prostu dobre.

Gastronomia uchodzi za jeden z trudniejszych biznesów.
Każda firma usługowa wymaga dużego zaangażowania, szczególnie restauracja, bo jakość jest oparta na ludziach. Wystarczy spojrzeć na fenomen McDonald’s. Setki restauracji na całym świecie są tak popularne, bo klienci wiedzą, czego mogą się spodziewać w każdej z nich. Menu i jakość serwowanych posiłków nie jest wyrafinowana, ale za to powtarzalna. Klienci McDonald’s są w stanie zrezygnować ze sztućców i miękkiej kanapy dla sprawdzonego jedzenia.

Niektórzy twierdzą, że gra w serialu jest dla aktora pójściem na łatwiznę.
Łatwiznę? Łatwo zarobione pieniądze to te w reklamie. Wszystko zależy od scenariusza. „Usta, usta” to inteligentny serial, który zawierał mnóstwo humoru. Jestem otwarta na tego typu propozycje. Dużo bym zrobiła, żeby zagrać w kultowym już „Czterdziestolatku”. Nie należy jednak mylić seriali z telenowelami. W telenoweli scenariusz pisany jest z dnia na dzień. Grę w takiej produkcji można porównać do sytuacji, w której jeden z czołowych tenisistów musiałby się odnaleźć w roli sparingpartnera bogatego biznesmena. Taka praca nie może w pełni satysfakcjonować.

Fragment wywiadu opublikowanego w miesięczniku "Własny Biznes Franchising" nr 6/2013.