Jarosław Szanajca: Nie od razu firmę zbudowano

Jarosław Szanajca, Dom Development
Jarosław Szanajca, Dom Development / "Obecnie rynek budowlany przeżywa ogromny kryzys. Brakuje siły roboczej i wykonawcy szukają sposobów na uzupełnienie tego deficytu. Niewkluczone więc, że tempo rozwoju deweloperów spowolni".
Piątek
13.04.2018
– Budować umie wielu, ale dobrze zarządzać firmą deweloperską już nie. By być deweloperem, trzeba umieć pozyskiwać i uzdatniać ziemię. A to jest proces trwający wiele lat – mówi Jarosław Szanajca, założyciel i prezes Dom Development.
 

Nie od razu też udało się panu podbić rynek z własną firmą. Tych podejść było całkiem sporo.
Początkowo były różne próby, przez chwilę wraz z moim wspólnikiem zająłem się działalnością deweloperską w segmencie nieruchomości biurowych. Byliśmy jednak młodzi i niedoświadczeni, a przy tym brakowało nam kapitału. W tamtym czasie podczas jednego ze spotkań biznesowych grupa przedsiębiorców z Wielkiej Brytanii opowiadała o planach wejścia na polski rynek. Po jakimś czasie uznałem, że to może być nasza szansa. Chwyciłem za telefon i zapytałem, czy nie zechcieliby zainwestować w biznes deweloperski na polskim rynku mieszkaniowym. Przyjechali i tak się zaczęło.

Dziś kieruje pan jedną z najstarszych i największych firm deweloperskich w Polsce. I rzekomo robi pan wszystko, by zapobiec wypaleniu zawodowemu, którego bardzo się pan obawia.
Kiedy coś takiego mówiłem?

W wywiadzie dla „Parkietu” w 2013 roku.
Ach, to wszystko jasne. To było tuż po kryzysie finansowym, który bardzo dotkliwie odczuliśmy. Pamiętam dokładnie dzień, kiedy fala kryzysu do nas dotarła – 20 października 2013 roku. Sprawdzaliśmy nasz plan sprzedażowy i dziesięć dni przed końcem miesiąca wydawało się, że go bez problemu zrealizujemy. Okazało się jednak, że w ciągu tygodnia sprzedaż nam spadła o 70 proc. Przez pięć następnych kwartałów nie zaczynaliśmy żadnych nowych inwestycji, a te realizowane na jakiś czas zamroziliśmy. Byliśmy zmuszeni do przyjęcia programu redukcji zatrudnienia. To był bardzo trudny czas dla naszej firmy i całej branży deweloperskiej.

Czyli rozumiem, że to widmo wypalenia zajrzało panu w oczy w konsekwencji tych ciężkich przeżyć, a dziś odzyskał pan energię do działania. Sprawdźmy więc. Proszę podać choć jeden przykład innowacji czy jakiegoś nowego pomysłu menedżerskiego, który wdrożył pan w swojej firmie w ciągu ostatniego miesiąca.
Proszę pamiętać, że jesteśmy spółką publiczną, a konkurencja cały czas patrzy nam na ręce. Dlatego nie mogę się z panem dzielić takimi informacjami. Ale oczywiście cały czas wdrażamy innowacje i nowe koncepcje.  Często wyznaczamy trendy i jako pierwsi wprowadziliśmy na rynek polski wiele rozwiązań: od oferty pod klucz po biura sprzedaży i doradztwo kredytowe. Nie da się utrzymywać udziału w rynku bez aktywnego zarządzania. W minionym roku istotnie zwiększyliśmy skalę działania, przejęliśmy jednego z najważniejszych deweloperów w Trójmieście – firmę Euro Styl. Założyliśmy także Fundację Dom Development City Art z kolekcją sztuki z naszych osiedli. Fundacja pracuje nad poprawą jakości otoczenia w miastach poprzez wykorzystanie sztuki i architektury.

Z perspektywy czasu ma pan takie poczucie, że zarządzanie kryzysem stanowiło największe wyzwanie w pana biznesowej karierze? Wspomina je pan z myślą, że stanął na wysokości zadania?
To była sytuacja kryzysowa, którą udało nam się rozwiązać. Najchętniej jednak wspomina się dobre wydarzenia. Ja szczególnie lubię myśleć raczej o początkach firmy czy wspominać późniejszy debiut na Giełdzie Papierów Wartościowych. Takie wyjątkowe momenty, kiedy czuje się posmak sukcesu.

A pamięta pan moment, kiedy zarobił przysłowiowy pierwszy milion? Chwilę, gdy pomyślał pan: „oto zostałem milionerem”?
Nie, takim kamieniem milowym było raczej wspomniane wejście na giełdę. Wówczas nasza firma stała się publiczna i można było zobaczyć, na ile wycenia ją rynek.

Dom Development ma opinię firmy, w której wszystko działa jak w zegarku – płaci na czas kontrahentom i pracownikom, wywiązuje się z prognoz. Czy takie było założenie, by stworzyć rzetelną firmę, czy raczej tak wyszło?
To było założenie, na którym budowaliśmy firmę. Takie przekonania wyznają nasi brytyjscy udziałowcy. Oni dali nam możliwość uczenia się biznesu deweloperskiego na najlepszych zagranicznych wzorcach. To była ogromna korzyść w czasach, gdy każdy uczył się deweloperki na własnych błędach. Zagraniczne know-how połączone z naszą wiedzą i zapałem dały świetny rezultat. Ale świat się zmienia, a my, mając tego świadomość, nie spoczywamy na laurach. Ale miło jest słyszeć, że ktoś nas docenia.

Obecnie posiada pan ok. 6 proc. udziałów w Dom Development. Na początku było więcej?
Tak, na początku podzieliliśmy się z naszymi inwestorami po połowie, ale od momentu rozpoczęcia notowań na GPW nasze udziały zaczęły się rozwadniać.

Pytam, bo ciekawi mnie, czy z udziałami na takim poziomie można jeszcze czuć się właścicielem?
Właścicielem można czuć się, nawet nie mając udziałów w firmie. To jest w głowie, nie w akcjach. Oczywiście, dla analityków i inwestorów to jest istotne, ale ci, którzy są w tej firmie, patrzą na to w zupełnie innych kategoriach. Jako na dzieło, które się tworzy, niezależnie od tego, czy się ma udziały, czy nie.

Ma pan jakieś wyobrażenie na temat tego, jak branża nieruchomości będzie wyglądała za lat 20?
Następne 20 lat będzie okresem szybkiego rozwoju dużych miast, przede wszystkim Warszawy. Branża deweloperska jest bardzo konserwatywna, wszelkie nowinki techniczne czy organizacyjne wnikają do niej bardzo powoli. By być deweloperem, trzeba umieć pozyskiwać i uzdatniać ziemię. A to jest proces trwający wiele lat. Pojawienie się czegoś w rodzaju Ubera czy internetowych parabanków w tej branży nam raczej nie grozi. Ludzie nadal będą potrzebować mieszkań, fundamentalne potrzeby zmieniają się bardzo powoli. Jak patrzę na to, co robiliśmy 20 lat temu i co robimy teraz, to myślę, że to jest to samo. Robimy to inaczej, więcej, lepszej jakości, ale podstawa naszej działalności w zasadzie się nie zmieniła.

Rozmawiał Grzegorz Morawski

Fragment wywiadu opublikowanego w numerze 4/2018 miesięcznika "Franchising"