Omenaa Mensah zarabia na projektowaniu mebli

Urządzałam apartament i nigdzie nie mogłam kupić mebli, o jakich marzyłam. Okazało się, że można takie meble stworzyć, na indywidualne zamówienie. Wtedy pomyślałam, że to jest fajny pomysł na biznes.
Omenaa Mensah
Poniedziałek
03.10.2016
– Polska jest jednym z większych producentów mebli w całej Europie. Ale gros tych mebli jest sygnowanych markami różnych zagranicznych firm. A ja zawsze chciałam, by rozwijał się nasz rodzimy przemysł – mówi Omenaa Mensah, dziennikarka, właścicielka marki meblowej Ammadora.
 

Dlaczego zajęła się pani biznesem? Praca w telewizji to za mało?
Jestem absolwentką Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, na kierunku stosunki międzynarodowe. Niedawno skończyłam też studia doktoranckie w Szkole Głównej Handlowej. Właściwie od zawsze byłam nastawiona „ekonomicznie”. Nie planowałam pracy w telewizji, ta szansa pojawiła się zupełnie nieoczekiwanie. Już od czasów studiów zamierzałam raczej rozwijać własny biznes. Ale zjawiła się telewizja, która jakoś wypełniła moją kobiecą chęć samorealizacji.

Pracowała pani na studiach?
O tak, miałam wtedy taką małą firemkę, która nazywała się Omi-hair. Studiowałam wówczas na drugim, trzecim roku. To były czasy, gdy w modzie były warkoczyki, dredy, wszelkie fryzury afrykańskie. Pracowało ze mną kilka wyszkolonych dziewczyn, w tym dwie Afrykanki. Współpracowałam z trzema salonami fryzjerskimi, w Poznaniu, we Wrocławiu i w Warszawie. Jeździłyśmy po tych salonach i robiłyśmy fryzury. To były dwa lata wielkiego „warkoczykowego” boomu. Jedna fryzura kosztowała nawet do 2 tys. zł. Ale jej zrobienie – przez dwie osoby – trwało z 10 godzin. Na studiach dorabiałam też jako modelka. Później zainwestowałam w pub w Poznaniu. Wydałam na niego swoje ciężko zarobione oszczędności. Moja mama też się dorzuciła. Niestety, to były stracone pieniądze. Prowadziłyśmy lokal blisko przez dwa lata. Przyznaję, to była dla mnie katorga. Byłam na piątym roku studiów, miałam małe dziecko. W weekendy siedziałam w klubie, pilnowałam pracowników i pisałam pracę magisterską. Wiadomo, co się dzieje w takich klubach. Jak pilnowałam interesu, obroty na barze były zupełnie przyzwoite. Ale kiedy tylko mnie nie było, to nagle drastycznie spadały. Sprzedałyśmy bar, kiedy zaczęłam pracę w TVN. Jednak prowadzenie lokalu było dla mnie cennym doświadczeniem. Nauczyło mnie, że branża gastronomiczna wymaga specyficznego podejścia. Mając taką wiedzę, dziś poprowadziłabym ten biznes zupełnie inaczej. Ale zawsze jest tak, że coś trzeba stracić, aby się czegoś nauczyć. Choćby tego, że jak się przewrócisz, to musisz się zaraz podnieść. Może więc dobrze, że tak wyszło.

A jak powstała Ammadora, firma produkująca meble?
Urodziła się z pasji do designu i z potrzeby.

Jakiej potrzeby?
Urządzałam apartament i nigdzie nie mogłam kupić mebli, o jakich marzyłam. Okazało się, że można takie meble stworzyć, na indywidualne zamówienie. Szybko przekonałam się, że te meble są na tyle oryginalne, że mogą się podobać nie tylko mnie – jako ich właścicielce – ale też innym osobom. Wtedy pomyślałam, że to jest fajny pomysł na biznes: tworzyć krótkie kolekcje mebli, nawet pojedyncze egzemplarze, na konkretne zamówienia, we współpracy z różnymi artystami, projektantami. Na początku współpracowałam z Dorotą Banasik i Dorotą Golińską. Stąd zresztą nazwa firmy – Amma od mojego pierwszego imienia i Dora od imienia Dorota. Polska jest jednym z większych producentów mebli w całej Europie. Ale gros tych mebli jest sygnowanych obcymi markami różnych firm europejskich. A ja zawsze chciałam, by rozwijał się nasz rodzimy przemysł. Ammadora jest polską, ręczną produkcją. Oczywiście, używamy różnych materiałów, sprowadzanych zza granicy – od włoskich skór, przez tkaniny z różnych części Europy. Ale jednak Ammadora jest polską marką.

Robiła pani rozpoznanie rynku? Sprawdziła, czy będzie popyt na takie meble?
W ogóle mnie to nie interesowało. Wyszłam z założenia, że to ma być marka bardzo niszowa, tylko krótka produkcja na konkretne zamówienia. Poza tym jestem osobą, która ma już pracę zawodową, bardzo absorbującą, więc nie mam czasu na uruchamianie produkcji masowej. Nie byłoby to też zgodne z moją filozofią. Chcę tworzyć meble unikalne, które ktoś zabiera ze sobą, przeprowadzając się z jednego miejsca w drugie. To trochę takie nawiązanie do dawnej tradycji, kiedy cenne meble otrzymywało się w spadku po przodkach. Z zasady są to więc pojedyncze egzemplarze. Wyjątkiem jest obecna kolekcja mebli do sypialni Love, którą przygotowaliśmy do ośmiu salonów marki JMB Designe. Oczywiście, tym samym pojawia się dla nas nowy typ klienta, bardziej masowego,  którego przyzwyczajamy np. do tego, że może swoje meble personalizować, umieszczać na nich własne zdjęcia, wybrane przez siebie motywy.

Ale meble Ammadora nie są dla każdego. Czytałam o szefie za 80 tys. zł.
Nie będę mówić, za ile konkretnie takie szafy zostały sprzedane. Nabywcę znalazły za granicą. Ale trzeba zaznaczyć, że cena końcowa wynika przede wszystkim z samego produktu, faktu, z czego i w jaki sposób został wykonany. Proces produkcyjny jednego mebla trwa około trzech miesięcy. Niewiele osób zdaje sobie sprawę z tego, jak to wygląda. Malarka tworzy obraz, który zostanie umieszczony na takiej szafie, naciąga go na płótno. Ono schnie półtora miesiąca. Szklarz wykonuje całą konstrukcję. Tapicer tapiceruje całość w tafcie belgijskiej. Pracuję na czterech podstawowych materiałach: skóry, tkaniny, drewno i lustro. Teraz wprowadzam też elementy metalowe. Nie mówimy tu o meblu, który kupujemy w IKEA i za chwilę wyrzucamy.
To jest swego rodzaju dzieło sztuki szczególnie w przypadku szafy, o którą pani pyta.

Jaki jest pani osobisty udział w tej produkcji?
Przy każdym projekcie pracuje wiele osób: artyści, architekci, projektanci. Ja opisuję, jaki efekt chciałabym osiągnąć – ale sama przecież nie jestem projektantem, nie umiem nawet rysować. Mam natomiast wyczucie estetyki. Przekazuję więc informacje osobom, które potrafią przełożyć to na projekt. I tak tworzymy kolekcję. W trakcie wielu spotkań, przez dziesiątki maili i telefonów ustalamy, jaki jest główny tor kolekcji. Później dostaję projekty, nanoszę zmiany, poprawki, które zostają wprowadzone. Dopiero finalny projekt trafia na produkcję, która zresztą musi powiedzieć, czy to technicznie jest możliwe do zrobienia. Bo zdarzyło się już, że to, co zaprojektowaliśmy, nie do końca dało się wyprodukować (śmiech). Właściwie każdy mebel do samego końca jest udoskonalany. Za to też klient płaci. Jednak chyba najtrudniejszy element tego łańcucha to znalezienie dobrych rzemieślników. Praktycznie zniknęli z rynku, z roku na rok jest ich coraz mniej. Pozamykano szkoły zawodowe i wszyscy chcą dzisiaj być menedżerami. A dobry tapicer czy stolarz może zarobić więcej niż menedżer.

Czy Ammadora przynosi zyski?
Przyznaję, że ciągle inwestujemy. Ale podsumowując wszystko, na pewno wychodzimy na plus. Choć oczywiście nie jest to jeszcze ten poziom zysków, którego bym sobie życzyła. Ten rok to nadal czas inwestycji, pompowania pieniędzy i czasu w firmę. Myślę jednak, że za rok, półtora będzie można mówić o plonach tej pracy.

Rozmawiała Monika Wojniak-Żyłowska

Fragment wywiadu opublikowanego w numerze 7/2016 miesięcznika "Własny Biznes FRANCHISING".