Emilian Kamiński: Nie lubię kredytów

Emilian Kamiński z żoną Justyną Sieńczyłło
Emilian Kamiński z żoną Justyną Sieńczyłło / "Potykamy się o 1 mln zł rocznie, tyle nam ciągle brakuje, aby dopiąć budżet. To nie jest dużo, jeśli wziąć pod uwagę, że inne teatry, i to mniejsze od mojego, dostają po 13 czy 17 mln zł dotacji".
Niedziela
01.09.2019
– Nie uważam, że należy za wszelką cenę oddzielać sprawy domowe i zawodowe. To nienaturalne – mówi Emilian Kamiński, aktor, reżyser, twórca Teatru Kamienica.
 

Teatr otwierał Pan 10 lat temu…
Więcej. Oficjalne otwarcie było 10 lat temu, ale trzeba do tego dodać jeszcze dwa lata. Mała scena pracowała już wcześniej. Pierwszy spektakl wystawiliśmy na 62. rocznicę kapitulacji Powstania Warszawskiego.

Na otwarcie musieliście wziąć 4,5 mln zł kredytu. Udało się już spłacić?
Tak, wszystko. Tak to miałem zaplanowane. Nie lubię długoterminowych kredytów, staram się je jak najszybciej spłacać. Przeznaczam na to wszystkie zarobione pieniądze, dlatego nie mam długów. Czym innym jest natomiast bieżące utrzymanie teatru. To są ogromne kwoty.

Jakie konkretnie?
W tej chwili to 300 tys. zł miesięcznie. Rosną ceny, podatki, od wszystkich umów trzeba teraz odprowadzać ZUS. A proszę pamiętać, że my nie otrzymujemy żadnych państwowych dotacji. Utrzymujemy się tylko z tego, co zarobimy. Chwalić Boga, już kilkanaście lat się udaje. Na szczęście mamy platynowego mecenasa, czyli PKN Orlen, który nas mocno wspiera. Był taki rok, kiedy musiałem wziąć 400 tys. zł debetu. To było wtedy, gdy ozusowano wszystkie umowy. Nie przewidziałem tego, a musiałem ludziom zapewnić wypłaty. No ale mam przecież świadomość, że mój teatr to też przedsiębiorstwo, które musi funkcjonować. Ludzie muszą zarabiać, bo mają domy na utrzymaniu.

Duże jest to przedsiębiorstwo?
Na etatach pracuje tutaj ponad 40 osób, a umów miesięcznie podpisuję około 100.

Ile powinien kosztować bilet do teatru, żeby takie przedsiębiorstwo mogło się utrzymać?
Problem w Polsce jest taki, że według twórców teatru bilety są za tanie, a według widzów za drogie. Trudno jest utrzymać odpowiednie proporcje. Ale bilet musi kosztować ok. 100 zł, żeby teatr mógł funkcjonować. Staramy się też organizować dużo eventów, to bardzo ważna gałąź naszej działalności. Mamy bardzo szeroką i atrakcyjną ofertę dla firm.  

Z tej rozmowy wyłania mi się obraz ciągłej walki o przetrwanie.
Bo to jest ciągła walka o przetrwanie. Żeglowanie po oceanie niemożności.

Ale jakiej niemożności?
W Polsce dużo elementów pozostało z dawnego układu. Np. odpowiedzialność za pieniądze publiczne – nie ma czegoś takiego. W Polsce jest tak, że pieniądze publiczne mają podwójną nieodpowiedzialność, a powinny mieć podwójną odpowiedzialność. Nikt nie jest rozliczany z tego, jak i na co je rozdysponowuje. Kolejna kuriozalna rzecz – czynsz, jaki musimy płacić za lokal dla teatru. Kilkanaście lat temu z zapyziałych magazynów zrobiliśmy piękny teatr. Oczywiście, zaangażowane były w to i pieniądze z miasta, i środki unijne. Ale pracowaliśmy na to naszymi własnymi rękami. Efekt tej pracy spowodował wzrost wartości lokalu i kolejne wzrosty czynszu. Teraz płacimy ponad 50 tys. zł miesięcznie. To jest dla nas ogromne obciążenie. Rozumiem, gdybym przyszedł na gotowe, objął świetnie przygotowane pomieszczenia. Ale my sami to stworzyliśmy i jeszcze musimy za to płacić. Urzędnicy to rozumieją, ale mówią: mamy takie przepisy i nic nie możemy poradzić. Co więcej, na początku była możliwość wykupu lokalu, ale później zmieniły się przepisy i już jej nie ma. Kolejna historia – sprawa z osobami, które próbowały przejąć teatralne pomieszczenia.

Właśnie, kilka lat temu otarł się pan o groźbę utraty teatru.
Tak, pojawiła się grupa osób, która za pomocą sfałszowanych aktów notarialnych przejęła część pomieszczeń w budynku. Ale teatr nie stanął nawet na chwilę. Ta sprawa toczy się już w prokuraturze od siedmiu lat. Nasz prawnik obliczył, że kosztowała nas do tej pory pół miliona złotych. Nie mówiąc o czasie, który na to tracimy. Tylko w minionym miesiącu sam byłem przesłuchiwany w prokuraturze sześć razy po pięć godzin, choć jestem przecież poszkodowanym. To właśnie są kategorie w haniebnym chaosie.

Teraz otwiera pan przy teatrze szkołę. Skąd wziął się ten pomysł?
Od początku marzyłem, planowałem, aby otworzyć szkołę rzemiosł artystycznych. Zamierzałem to zrobić w formule technikum zawodowego, ale na razie nie udało się tego pomysłu zrealizować. KamArti, bo tak nazywa się szkoła, będzie więc policealną, dwuletnią szkołą zawodową, kształcącą  w zakresie światła, dźwięku, multimediów. Na rynku brakuje takich specjalistów. Sami ciągle ich szukamy. Zresztą, najczęściej zostają nimi ludzie z przypadku. Sam wykształciłem w naszym teatrze realizatorów, którzy zaczynali jako bileterzy czy pomocnicy kasjera. Pomyślałem więc, że warto zająć się tym profesjonalnie. Mamy w teatrze świetnych specjalistów i wyśmienite możliwości techniczne, bardzo nowoczesny sprzęt dźwiękowy, oświetleniowy i multimedialny. Będziemy działać na zasadzie mistrzczeladnik. Nasi uczniowie będą też od razu praktykować w teatrze. Każdy z nich opanuje wszystkie trzy specjalności. To będzie jedyna szkoła kształcąca specjalistów we wszystkich tych dziedzinach równocześnie. Bo zwykle z takich szkół wychodzi się ze specjalnością albo oświetleniowca, albo dźwiękowca, albo realizatora multimediów.

Szkoła wymagała kolejnych inwestycji?
Oczywiście. Na szczęście udało nam się wygrać konkurs w Danii i uzyskać stamtąd pieniądze na rozpoczęcie działalności. Od początku września ruszamy z tym projektem. Na roku chcemy mieć docelowo 20-30 osób. Dla mnie istotne jest to, że będzie to także wpuszczenie „nowej krwi” do teatru. 

Jak się prowadzi biznes w małżeństwie?
Dobrze. Wcale nie uważam, że należy za wszelką  cenę oddzielać sprawy domowe i zawodowe. To nienaturalne, nie da się tak funkcjonować. Teraz nasz teatr robi się coraz bardziej rodzinny, bo mój starszy syn zaczyna się tutaj pojawiać. Zupełnie z własnej woli, bez mojej ingerencji. Zawsze powtarzałem swoim synom, że powinni robić w życiu to, co ich interesuje. Nie nalegałem, że muszą ze mną czy po mnie prowadzić teatr.

Rozmawiała Monika Wojniak-Żyłowska 

Fragment wywiadu opublikowanego w nr. 8-2019 miesięcznika "FRANCHISING".


POPULARNE NA FORUM

Planuję założyć własną działalność - od czego zacząć?

Najlepiej zacząć od kupna gotowej spółki . Zakup gotowej spółki daje pewność, że firma istnieje i ma już zarejestrowany kapitał zakładowy, co może być ważne z...

33 wypowiedzi
ostatnia 08.01.2024
Oszukani przez franczyzodawcę

Wspolpraca z firma Ship Center jako franczyzobiorca??? ODRADZAM SPRAWDZ ICH UMOWE U SWOJEGO PRAWNIKA, jest ona jednostronna i ukierunkowana na kary umowne ktore sobie sami...

48 wypowiedzi
ostatnia 22.09.2023
Czy na odzieży można jeszcze zarobic?

Ja kupuję na hurtowni stradimoda.pl od jakiegoś roku nie zawiodłam się doradzą zawsze dobrze dbają o klienta a uwierzcie mi jest dużo hurtowni które chcą tylko...

40 wypowiedzi
ostatnia 22.09.2023
piszę pracę na temat franchisingu :)

hej, tez poszukuję danych, znalazłaś coś może oprócz ilości placówek i marek franczyzowych?

14 wypowiedzi
ostatnia 24.05.2023
Sukcesja w Intermarché i Bricomarché

przeciez to złodzieje

1 wypowiedzi
ostatnia 04.05.2023
piszę pracę na temat franchisingu :)

Szukam szcegółowego raporty na temat franczyzy w latach przed pandemią i po. Rozumiem że osttani raport opublikowany był za rok 2010 ale niestety jego również nię mogę...

14 wypowiedzi
ostatnia 23.04.2023
Praca magisterska - licencjacka o franchisingu

Witam, Jestem studentką III roku Finansów i Rachunkowości na Uczelni Łazarskiego w Warszawie. Obecnie prowadzę badania w ramach seminarium dyplomowego. Poniższa ankieta...

211 wypowiedzi
ostatnia 13.03.2023
Hodowla psów: Trudne życie hodowcy

Znam osoby gdzie rocznie zarabiają 300 tys złotych prosze nie łżeć że hodowla się nie opłaca.

4 wypowiedzi
ostatnia 10.02.2023