Katarzyna Werner: Biznes na rajskiej wyspie
Jak długo dojrzewała pani do decyzji o przeprowadzce na Zanzibar?
Pierwszy raz wylądowałam na Zanzibarze cztery i pół roku temu. Spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Myśl, aby tutaj zamieszkać, zakiełkowała mi w głowie od razu. Ale chcieć, to jedno, a podjąć decyzję – to zupełnie co innego. Drugi raz przyjechaliśmy na wyspę z mężem i synem już na miesiąc. Do małego hoteliku, takiego, jaki sami teraz prowadzimy, w środku zanzibarskiej wsi. Na próbę, żeby zobaczyć, jakby to było tutaj mieszkać. Wyjeżdżaliśmy po miesiącu i płakaliśmy, podobnie jak nasza wioska. Wróciliśmy do Polski w kwietniu 2019 roku, a we wrześniu ponownie siedzieliśmy w samolocie, tym razem już z biletem w jedną stronę.
W Polsce miała pani ustabilizowaną pozycję: rodzina, praca. Nie bała się pani tego rzucić i tak po prostu wyjechać na drugi koniec świata?
Oczywiście, że tak. Wszyscy jesteśmy przyzwyczajeni do swojego życia. Każde odstępstwo od ustalonego rytmu budzi lęk. Ale z drugiej strony byłam bardzo ciekawa, jak wyglądałoby moje życie po tak radykalnej zmianie. I ta ciekawość, potrzeba przekonania się, sprawdzenia siebie była większa niż strach. Stabilizacja z jednej strony daje poczucie komfortu, ale z drugiej strony – nudy. Dodatkowo wszystko to zbiegło się z moimi 40. urodzinami. Człowiek dojrzały uświadamia sobie w pewnym momencie, że życie jest stosunkowo krótkie i trzeba je fajnie przeżyć. A im dłużej planuje się przyszłość, tym ona krócej trwa. Zaczęłam pracować w telewizji już na studiach. Poświęciłam jej 20 lat, dużo czasu i zaangażowania. Ale gdybym do końca życia była prezenterem telewizyjnym, moje życie byłoby może nie nudne, ale jednostajne. Byłam też ciekawa, czy fakt, że mi się powiodło, zawdzięczam szczęściu, czy jednak własnemu wysiłkowi, uporowi i czy – gdybym zaczęła jeszcze raz, w zupełnie innych okolicznościach – to też mi się uda czy nie? Dzisiaj jestem najlepszym przykładem zaprzeczenia powiedzeniu, że życie jest tylko jedno. Żyć można mieć tyle, ile się chce, na ile wystarczy człowiekowi odwagi, wyobraźni i chęci.
To motywujące.
Mówię zupełnie serio. Nasze drugie życie jest zupełnie inne od pierwszego. Jak dzieci – uczymy się tutaj na nowo stąpać, mówić, myśleć inaczej, inaczej patrzeć na świat. Jest nam oczywiście łatwiej, bo jesteśmy dojrzali i wyedukowani. Ale pod wieloma względami raczkowaliśmy i nadal raczkujemy.
Jechaliście na Zanzibar w ciemno czy mieliście jakiś pomysł na siebie? Bo fajnie jest mieszkać na rajskiej wyspie, ale z czegoś trzeba przecież płacić rachunki.
Mieliśmy plan, zwłaszcza że jechaliśmy z dzieckiem. Na początku myśleliśmy po europejsku, że pewne rzeczy uda nam się załatwić jeszcze z Polski. Za pośrednictwem międzynarodowej firmy, która w Polsce pomagała nam sprzedać dom, chcieliśmy poszukać hotelu do wynajęcia na Zanzibarze – bo taki był nasz pomysł na biznes. Zwłaszcza że firma miała mocno wyśrubowane standardy, byliśmy z niej zadowoleni.
Znaleźliśmy więc zanzibarski oddział i pomyśleliśmy: standardy to standardy, wszędzie będzie tak samo. Firma owszem, pokazała nam kilka lokalizacji. Ale szybko się okazało, że sfinalizowanie takiej transakcji jest nie do zrobienia. W Polsce, przy sprzedaży domu, wszystko było sprawdzane wzdłuż i wszerz, zgromadziliśmy obszerną dokumentację. A na Zanzibarze okazywało się nagle, że hotel, który niby mamy wynająć, ma dwóch właścicieli. I jeden owszem, chce podpisać umowę, ale ten drugi nie ma o niczym pojęcia.
Nie da się europejskich standardów i przyzwyczajeń przetransferować na Zanzibar. Nie da się też prowadzić tutaj biznesu na odległość albo zarządzać nim tak samo, jak w Europie. Trzeba tu być, nauczyć się Afryki, tutejszych reguł gry, mentalności. Np. tego, że wszystko psuje się trzy razy szybciej – bo jest wilgotny słony wiatr, piasek i dlatego park maszynowy nie jest w stanie wytrzymać tak długo, jakby nam się wydawało. Na każdym kroku wiele rzeczy zaskakuje. Trzeba tu przyjechać, pobyć i dopasować wymyślony w Europie projekt do miejscowych możliwości i warunków. To wymaga czasu, bo Afryka nie jest łatwa. Ale jednocześnie to miejsce ma gigantyczne możliwości i wielki potencjał. Wierzę, że będzie się prężnie rozwijało.
Czyli wsiadając w samolot z biletem w jedną stronę, ostatecznie nie mieliście zorganizowanego życia na Zanzibarze?
Mieliśmy miejsce, w którym mogliśmy mieszkać przez miesiąc. W ciągu tego miesiąca musieliśmy sobie znaleźć dom – co zrobiliśmy. Potem zajęliśmy się legalizacją naszego pobytu. Rozejrzeliśmy się za szkołą, do której poszedł nasz syn. Dwa miesiące później zaczęliśmy zarabiać pierwsze pieniądze, jako przewodnicy po Zanzibarze.
Cudzoziemcowi łatwo założyć firmę na Zanzibarze?
Nic na Zanzibarze nie jest do końca proste. A z drugiej strony można tutaj wiele rzeczy rozwiązać naprawdę szybko i skutecznie. Wszystko zależy od tego, kogo znasz, z kim współpracujesz, kto zna ciebie, do kogo możesz zadzwonić. Czyli też od tego, jak długo tu jesteś, jak intensywnie włączasz się w życie lokalnej społeczności, poznajesz panujące tu zasady. Nie wystarczy pójść do prawnika, bo on też cię może oszukać. Trzeba zupełnie przestawić swoje europejskie, sformalizowane podejście, przyzwyczajone do procedur i przygotować się na to, że każdy dzień jest niespodzianką, zwłaszcza przy prowadzeniu biznesu. Wszystko jest bardzo płynne. Ale cudzoziemcy mają możliwość założenia firmy na Zanzibarze i my właśnie tak zrobiliśmy, zaczynając naszą działalność jako przewodnicy.
Klienci sami, czy trzeba było o nich zabiegać?
Bardzo pomógł fakt, że pół Polski znało naszą historię dzięki mojej pracy w TVN24. Pomógł też internet, wiele osób śledziło mój facebooke'owy blog „Mama na Zanzibarze”, kibicowało nam. Opracowaliśmy własny pomysł na wycieczki – nie masowe, nie autokarami. Jeździmy małymi grupami, opowiadamy gościom o naszym Zanzibarze, a nie o faktach z podręcznika, które samemu można przeczytać. Jesteśmy elastyczni, możemy modyfikować plan wycieczki, jeśli gości coś szczególnie interesuje. Znam naszych wszystkich gości po imieniu, piszemy do siebie, wracają do nas, przysyłają swoich bliskich.
Facebook i dobra jakość usług sprawiły, że klientów zaczęło lawinowo przybywać. W tym sezonie, pomimo koronawirusa, wycieczki mamy codziennie – bo nie zrezygnowaliśmy z tej działalności, mimo że od początku tego roku uruchomiliśmy hotel i mamy teraz dwa razy więcej pracy.
Ale nie wszystko układało się różowo. Pół roku po przeprowadzce wybuchła pandemia. Nie przestraszyliście się, że to pokrzyżuje wasze plany?
Jak wszyscy, byliśmy na początku może nie przerażeni, ale na pewno zmartwieni tym, co będzie dalej. Cieszyliśmy się nawet przez moment, że nie mamy jeszcze hotelu. Na szczęście Zanzibar bardzo szybko otworzył się na turystów. Nadal koronawirusa tutaj specjalnie nie widać. Choć oczywiście mam świadomość, że zapewne wirus jest na wyspie, podobnie jak był rok temu, gdy przewijały się przez nią wszelkie możliwe nacje z całego świata. Ale chyba tutejsi mieszkańcy mają lepszą odporność. Zanzibar ma bardzo młode społeczeństwo, do tego panuje tu wysoka temperatura, która podobno nie sprzyja rozwijaniu się wirusa, jest mnóstwo witaminy D ze słońca, zdrowe jedzenie. Nie wiem, z czego to wynika, ale jak na razie Zanzibar wychodzi z pandemii obronną ręką.
Wasz hotel Mambo Paradise ruszył z początkiem tego roku.
Tak. Bałam się większych inwestycji, takich jak budowa. Ale i tak musieliśmy budować, bo wynajęliśmy niedokończony budynek, za to przy pięknej plaży i z kosmicznym widokiem na Mnembę. Dlatego bar, restaurację i scenę zbudowaliśmy na dachu.
Finansowaliście inwestycję z własnych oszczędności?
Mieliśmy oszczędności, bo sprzedaliśmy to, co mieliśmy, i ruszyliśmy w nieznane. Zanzibar nie jest tanim miejscem. Coraz droższa jest ziemia nad oceanem. Jeszcze cztery lata temu jej ceny były zaskakująco przyjemne, a teraz szybko rosną, bo wzrósł też popyt. Zalegalizowanie pobytu też nie jest najtańszą rzeczą, trzeba na to wydać kilka tysięcy dolarów.
O ile organizacja wycieczek to działalność tylko moja i męża, to hotel prowadzimy wspólnie z inną parą z Polski, Kasią i Krzysztofem, fantastycznymi kucharzami, którzy przez wiele lat mieli we Wrocławiu kilka restauracji. Hotel Mambo Paradise jest naszym wspólnym dziełem. Przygotowaliśmy go na szczyt tegorocznego sezonu. Ciągle się uczymy hotelarstwa, już wiemy, co należałoby zmienić, poprawić. Ale idzie nam całkiem dobrze.
Wasza oferta – hotel i wycieczki – jest skierowana do polskich turystów?
Do Polaków i Polonii, głównie osób, które znają naszą historię. Wielu Polaków boi się wyjeżdżać ze względu np. na nieznajomość języka albo obawiają się tej „dzikiej Afryki”, albo nigdy nie byli tak daleko. Potrzebują opieki od momentu, gdy postawią stopę na lotnisku. My właśnie takie usługi świadczymy. Odbieramy ludzi z lotniska, zawozimy do hotelu, nasza obsługa mówi po polsku. Możemy się dogadać w każdej sprawie, pomóc we wszystkim. Zabierzemy na wycieczkę, rozwiążemy każdy problem. Na koniec wsadzimy gościa do samolotu powrotnego. Ale jesteśmy też w stanie tutejszych ekspatów z różnych części świata skusić na polską kuchnię, którą serwujemy w swojej restauracji. Zanzibar oferuje głównie kuchnię suahili, owoce morza i oczywiście kuchnię włoską, jak wszędzie. Wiele osób mieszkających tutaj poszukuje innych smaków, brakuje im urozmaiconego jedzenia. Zamierzamy więc od czasu do czasu zapraszać mieszkańców wyspy na polski żurek czy pierogi, przy dobrej muzyce.
Dużo Polaków mieszka na Zanzibarze?
Przed przeprowadzką rozmawialiśmy z wieloma Polakami, którzy na Zanzibarze mieszkają i prowadzą biznesy. Ale dopiero dziś wiemy, jak wielu ich tutaj rzeczywiście jest. Niektórzy od ponad 20 lat. Ale prawdziwy boom na wyspę zaczął się wśród Polaków kilka lat temu. I trwa. Dostaję wiele maili z Polski, z pytaniami, jak się tutaj przenieść, jak się do tego przygotować. Tych wiadomości przybywa zwłaszcza po kolejnych wyborach (śmiech). I są osoby, które rzeczywiście na przeprowadzkę się decydują.
Nie każdemu się jednak chyba biznes na Zanzibarze udaje.
Owszem, zdarzały się historie osób, które straciły pieniądze i nerwy. W Afryce wiele rzeczy można załatwić nieformalnie, opierając się na łapówkach. Część przedsiębiorców się na to decyduje, wybierając drogę na skróty. Nie legalizują np. pobytu swoich pracowników, tylko kombinują. I niestety wielu właśnie takie postępowanie pogrążyło. Wydaje im się, że będzie łatwiej i szybciej załatwić coś, omijając formalności. Gorzej, gdy w pewnym momencie pieniądze na łapówki się kończą, a w papierach nie wszystko jest tak, jak trzeba.
Oczywiście, mam świadomość, że dobra passa naszego biznesu też może nie trwać wiecznie. Bo np. zmienią się rządy, które skręcą w niewłaściwą stronę. To, co dzieje się w Polsce nauczyło nas, że nic nie jest stabilne. W Afryce pewnie tym bardziej.
Nigdy nie żałowaliście decyzji o przeprowadzce?
Nie. Choć każdego dnia coś nas tutaj zaskakuje. Czasem nie wiadomo, czy z tego powodu śmiać się, czy płakać. Np. budowanie piętra w naszym hotelu to była codzienna przygoda. Co z tego, że projekt był narysowany, łącznie z rozmieszczeniem ścian oczywiście. I tak te ściany pojawiały się w zupełnie innych miejscach. Bo plan sobie, a pan budowlaniec sobie. Co z tego, że zmarnował materiał. Przecież chciał dobrze. I hakuna matata – nic się nie stało. Przecież w tym miejscu ściana też wygląda ładnie... A że w innym miejscu jej brakuje, to trudno. To jest właśnie Afryka. Uczy człowieka pokory.
Chcecie rozwijać swój biznes?
Możemy dobudować w hotelu kolejne piętro, co powiększy nam liczbę pokoi dwukrotnie, do 14. Mamy na oku kolejny budynek do wynajęcia. Dostrzegamy też w okolicy pewne braki, które być może uzupełnimy, budując inny, niezależny biznes. Pomysłów jest mnóstwo. Ale nie przyjechaliśmy tutaj, aby zostać milionerami. Chcemy żyć przyjemnie, z uśmiechem na twarzy.
Planujecie zostać na Zanzibarze już na zawsze?
Od kiedy zrobiliśmy rewolucję w naszym życiu, oduczyłam się planować. Z jednej strony mamy tu jeszcze mnóstwo roboty i zamierzamy zostać na Zanzibarze przynajmniej tak długo, jak długo nasz syn będzie chodził do swojej bardzo fajnej szkoły. Ale z drugiej strony troszkę nas korci Azja, bo nigdy jej nie widzieliśmy... Może więc życie jeszcze nas gdzieś rzuci... Zwłaszcza że przekonaliśmy się, że potrafimy zbudować je na nowo w różnych okolicznościach.
Rozmawiała Monika Wojniak-Żyłowska
Wywiad pochodzi z archiwalnego numeru miesięcznika "Własny Biznes FRANCHISING".
PRZECZYTAJ ARTYKUŁY
Franczyzodawca Travelplanet.pl zapewnia, że najlepsze salony sieci generują sprzedaż na poziomie 10 mln zł rocznie.
Paulina Młynarska mieszka na stałe w Grecji, prowadzi autorskie warsztaty „Miejsce Mocy”, na których łączy jogę ze zwiedzaniem. W tym roku rusza z nowym projektem – Villą Tatrą na Krecie, która już niedługo przywita pierwszych turystów.
Do sieci Wakacje.pl mogą przystąpić zarówno właściciele nowo otwieranych salonów, jak i agenci działający już pod innym szyldem.
Sytuację branży nieco poprawiły wakacje, ale mimo to nadal panuje w niej duża niepewność. Właściciele hoteli obawiają się ponownego zamknięcia.
Chętnych na glamping, czyli luksusowy kemping, nie brakuje. Wciąż niewiele osób decyduje się jednak otworzyć taką działalność.
NAJCZEŚCIEJ CZYTANE
Kredigo otwiera więcej biur niż planował. Partnerzy, żeby zarobić, muszą nauczyć się dobrze weryfikować klientów.
Żeby myśleć o otwarciu własnego McDonalda nie wystarczą tysiące ani setki tysięcy złotych . Potrzeba więcej. Ile? I co franczyzobiorca Złotych Łuków dostanie w zamian?
Pieczarkarnia to opłacalny biznes nawet na niedużą skalę. Właściciel jednej hali zbiera plony co sześć tygodni. Gdy ma się więcej pomieszczeń – wtedy na zyski można liczyć co tydzień.
Wiele osób wciąż myli franczyzę z franszyzą, która jest pojęciem z rynku ubezpieczeń. Niepoprawna jest również franczyzna czy też franszczyzna.
Paweł Marynowski z ZapieCKanek startuje z franczyzą. Czym zapiekanki jego marki wyróżniają się od konkurencji?
POPULARNE NA FORUM
Wakacje.pl czy się opłaca
Zastanawiam się nad franczyzą z wakacji.pl Byłby to drugi punkt tej sieci w moim mieście (200 tys. mieszkańców), lokal zwykły (nie w galerii handlowej) ale przy kilku...
Własny ośrodek wypoczynkowy nad morzem :)
ej Forumowicze! Od paru lat z mężem zastanawialiśmy się nad zakupem bądź wybudowaniem własnego ośrodka wypoczynkowego nad morzem, nic wielkie taki mini pensjonat 20-30...
Czy warto zainwestować w pensjonat, apartamenty?
Pewnie, że tak. Własny apartament to bardzo fajna sprawa, gdyż o każdej porze roku pojechać sobie możemy do niego i odpocząć od codziennych obowiązków. Z drugiej...
Global CFM Rent a Car - jakie są wasze opinie?
Wynająłem samochód na kilka dni za 360 zł przez internet. Na drugi dzień pojechałem po odbiór na drugi koniec miasta i dowiedziałem się, że rezerwacja została...
Kajaki, tratwy, namioty - podróżowanie
Możecie pochwalić się miejscami do których udajecie się na wypoczynek ?
Global CFM Rent a Car - jakie są wasze opinie?
Witam, jestem kolejnym klientem oszukanym przez Global. Mechanizm juz opisany wczesniej przez innych na forum. Chetnie przystapie do pozwu zbiorowego lub zawiadomienia o...
Pensjonat - warto czy nie?
Największą rolę odgrywa miejsce. Jak jest miejsce turystyczne to zawsze ma sens.
Global CFM Rent a Car - jakie są wasze opinie?
Firma Global Rent a Car to najwieksze oszustwo z jakim sie spotkalam w moim 34 letnium zycziu. Wypozyczam z mezem samochody pare razy jesli nie wiecej w roku w roznych krajach...