Polska biega. Kto na tym zarabia?

Z badań CBOP wynika, że uprawianie sportu to przede wszystkim domena ludzi młodych, dobrze wykształconych, zadowolonych ze swojej sytuacji materialnej i mieszkańców miast. Większość robi to bardziej z myślą o zdrowiu niż o przyjemności.
Niedziela
23.04.2017
Lasy i parki pełne biegaczy, ulice miast zamykane na czas maratonów – oto Polska Anno Domini 2017. Podczas gdy jedni ruszyli się zza biurek, by w pocie czoła spalać kalorie, inni postanowili zrobić na tym interes.
 

Polacy pokochali sport. Całkiem niedawno. Kiedy w 2003 roku Centrum Badania Opinii Publicznej robiło sondaż dotyczący naszej aktywności fizycznej, tylko 9 proc. badanych przyznało, że ćwiczy przynajmniej raz w tygodniu. W tegorocznej edycji badania odsetek ten wyniósł ponad 40 proc. Ruszamy się coraz chętniej i coraz bardziej świadomie. A świadomy wysiłek fizyczny wymaga przygotowania – niejednokrotnie kosztownego. Z badań CBOP wynika, że uprawianie sportu to przede wszystkim domena ludzi młodych, dobrze wykształconych, zadowolonych ze swojej sytuacji materialnej i mieszkańców miast. Większość robi to bardziej z myślą o zdrowiu niż o przyjemności. Jakie dyscypliny wybieramy najchętniej? Sądząc po liczbie samotników truchtających parkowymi alejkami, a też biorąc pod uwagę popularność maratonów biegowych, wydawałoby się, że to właśnie bieganie stało się naszym narodowym sportem. Jednak pozory mylą – biega tylko co piąty Polak. Pod względem popularności tę dyscyplinę biją na głowę jazda na rowerze (uprawiana przez 51 proc. Polaków), a także pływanie (28 proc.). To jednak bieganie stało się w ostatnich latach fenomenem, którego organizowane z pompą maratony są tylko jednym z namacalnych dowodów.

Najprostszego wytłumaczenia można upatrywać w niskiej finansowej barierze wejścia – chcesz pobiec, to wkładasz buty i w drogę. Ale przecież i w tej dyscyplinie nie brak miejsca na snobizm markowych ciuchów, butów i gadżetów. Powodów popularności biegania jest cały szereg, a sięgają one głęboko w grunt socjologii i psychologii. Często spełnia ono funkcję sportu pierwszego kontaktu, przeprowadzającego nieaktywnych na stronę zdrowej i sportowej mocy.

Wyniki pokazują ewidentnie, że doświadczenie biegania ma w sobie potencjał całościowego wpływania na sposób życia. Biegacze przyznają, że zaczęli uważać na to, co jedzą, patrzą na skład produktów, myślą o bieganiu przede wszystkim jako o inwestycji w swoje zdrowie (mniej wygląd) – zauważa Aleksandra Gołdys, kierowniczka Centrum Wyzwań Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego.

Od motywów zdrowotnych niedaleka droga do kwestii statusu społecznego, jaki można zdobyć, biegając. Dżogingowanie stało symbolem klasy nowych mieszczan, a zwłaszcza tych, którzy do niej aspirują.

Bieganie to głównie miejskie hobby, które towarzyszy ludziom w okresie ich największej aktywności zawodowej. Dla nich to zapewne również wynik społecznej presji wymuszającej dbałość o sportową sylwetkę, bowiem atrakcyjny wygląd jest utożsamiany z sukcesem zawodowym – twierdzi Dominik Antonowicz, doktor socjologii, pracownik Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Dla osób, którym sportowy ekshibicjonizm jest nieobcy, uprawianie sportu staje się ważnym aspektem życia codziennego. Ich aspiracje zawodowe przenoszą się na sposób uprawiania aktywności fizycznej.

Można zatem powiedzieć, że klasa nowych mieszczan oparta na młodych profesjonalistach również profesjonalnie stara się podchodzić do kwestii sportowego hobby – mówi Dominik Antonowicz.

A to świetna wiadomość dla wszystkich, którzy w sportowej modzie starają się dostrzec potencjał zysków.

Maratończyk na zakupach

Wielu przedsiębiorców czerpiących zyski z portfeli biegaczy to ludzie, którzy sami już dawno połknęli biegowego bakcyla. Marcin Fehlau założył swój Sklep dla Biegaczy osiem lat temu. Jak opowiada, sam przemierzył w życiu już wiele setek kilometrów i postanowił podzielić się swoim doświadczeniem z innymi. Jego zdaniem, dobry sklep z artykułami dla sportowców to taki, w którym obsługa nie tylko sprzedaje, ale przede wszystkim doradza.

Cały czas skupiamy się na tym, żeby odpowiednio dobierać sprzęt, a nie sprzedawać to, co nam zalega na magazynie – mówi przedsiębiorca.

Podobnego zdania jest Artur Kasprzak, który wraz z Marcinem Paprockim prowadzi sklep RBFSport.pl.

Dobry specjalistyczny sklep sportowy to przede wszystkim pasja połączona z profesjonalizmem, co w finalnej wersji daje świetny klimat zakupów i miło spędzony czas. Zawsze można tutaj liczyć na poradę i pomoc w trudnych sytuacjach. Ponadto znaczącym elementem prowadzenia takiego biznesu jest skupianie wokół sklepu społeczności poprzez prowadzenie spotkań ze znanymi osobami z branży czy wspólnych treningów. Można również, tak jak my, angażować się w organizację imprez biegowych – mówi Kasprzak.

Niestandardowe podejście do klienta wymusza coraz bardziej konkurencyjny rynek. Spiralę rywalizacji nakręcają zarówno niezależne, jak i sieciowe sklepy, ale również internet, który w ostatnich latach przejmuje coraz większe udziały w handlu odzieżowym. Nie tylko zresztą w segmencie ubrań sportowych, ale w całej branży. Klienci dzięki internetowi zyskali wygodę wyboru, ale przede wszystkim dostęp do tańszych produktów. Wielu z nich zresztą potrafi umiejętnie wykorzystywać oba kanały sprzedaży.

Niektórzy klienci przychodzą do nas dobrać obuwie, a potem kupują je w internecie 20 czy 30 zł taniej. Nie liczy się dla nich, że oferujemy dodatkową usługę i pomoc w doborze. Najważniejsza jest cena – ubolewa właściciel Sklepu dla Biegaczy. – Mimo to uważam, że sklepu o takim profilu nie da się prowadzić tylko w internecie.Specjalistyczny sklep powinien mieć swój salon stacjonarny, ponieważ tylko wtedy może w 100 proc. zapewnić właściwy dobór sprzętu na podstawie badania wideoanalizą kroku biegowego oraz wywiadu z klientem. Oczywiście, nie przeszkadza to w prowadzeniu sprzedaży internetowej, chociaż faktycznie często klienci wolą przyjechać do nas kilkadziesiąt, a nawet kilkaset kilometrów do Szczecina, aby wszystko poprzymierzać i dobrać odpowiednio do swoich potrzeb – dodaje Artur Kasprzak.

W sklepach dla biegaczy obuwie odpowiada za większą część obrotów, ale w ofercie nie może zabraknąć żadnego z akcesoriów, jakich potrzebuje biegacz. Marże w zależności od rodzaju asortymentu sięgają od 10 do 25 proc., choć w erze przed nadejściem e-commerce były wyższe. Problem jest jeszcze taki, że to biznes sezonowy.

Miesiące letnie i zimowe są kiepskie. W okresie, kiedy jest dużo biegów, jest lepiej – podkreśla Fehlau.

Pędzący przemysł

Prawdziwe żniwa w branży nadchodzą, gdy zaczyna się sezon maratonów. Zorganizowane imprezy biegowe porywają dziesiątki tysięcy Polaków, a dla wielu z nich udział we wspólnym biegu to cel, dla którego trenują bez względu na pogodę. Maratony, zwłaszcza te organizowane w dużych miastach, urastają do rangi fety, której rozmach widać nie tylko w skali paraliżu komunikacyjnego na drogach, ale też w finansach niezbędnych do ich organizacji. Np. coroczny PZU Półmaraton Warszawski ma budżet sięgający 2 mln zł. Część tej kwoty organizatorzy zbierają z wpisowego, ok. 60-70 proc. dostają od sponsorów. Lista wydatków jest spora, bo trzeba rozstawić namioty, zapłacić obsłudze biurowej, a przede wszystkim opłacić zawodników – i tu mowa nie tylko o nagrodach, ale i o startowym. Za to, by nasz maraton uświetnili swoją osobą światowi mistrzowie dyscypliny, trzeba słono zapłacić. Konkurencyjny wobec PZU Orlen Warsaw Marathon zaprosił kilka lat temu do udziału Marokańczyka Jaouada Ghariba, wicemistrza olimpijskiego z Pekinu. Zawodnik ten za start w podobnych imprezach inkasował ok. 150 tys. dolarów, ale to i tak niewiele w porównaniu do 500 tys. dolarów, jakie trzeba wyłożyć za występ rekordzisty świata. Do tego dochodzi jeszcze budżet na nagrody dla zwycięzców (w sumie około 150 tys. zł za pierwsze trzy miejsca).

Koszty się piętrzą, a przecież przebrnęliśmy dopiero przez wycinek listy wydatków. Co dalej? Około 80 tys. zł kosztuje projekt zmian organizacji ruchu w mieście, kolejne kilkadziesiąt trzeba wydać na pamiątkowe koszulki dla uczestników. PZU za wynajęcie Stadionu Narodowego na finisz Warszawskiego Maratonu zapłaciło 250 tys. zł. Liczby imponują też w przypadku Orlen Warsaw Marathon: 1,2 tys. wolontariuszy, blisko 60 tys. litrów napojów izotonicznych dla biegaczy, 1,5 tony medali i 20 km taśm do nich. To już nie tylko rekreacja, to przemysł. Przywieziony w 38 kontenerach, czyli tylu, ile liczy skład pociągu towarowego.

Kilometry w telefonie

Bieganie, tak zresztą jak każdy inny sport, to już nie tylko domena tradycyjnych firm, produktów i usług. Na rozpędzonych tłumach z powodzeniem dorabiać się zaczęli też właściciele e-biznesów – ci, którzy zysków postanowili poszukać w dedykowanym sportowcom aplikacjom na urządzenia mobilne.

Jedną z pierwszych „apek” dla biegaczy był program Nike+, jednak jego funkcjonalność była ograniczona, ze względu na konieczność używania jej wraz z innym sprzętem biegowym tej firmy. Jason Jacobs, zainspirowany ideą aplikacji, postanowił ją uprościć, tak by spełniała oczekiwania rekreacyjnych biegaczy.

W życiu nie napisałem ani linijki kodu informatycznego, całe życie pracowałem z klientami. Wiedziałem jednak, jakie zadania ma spełniać moja aplikacja – wspomina przedsiębiorca.

Runkeeper powstał w 2007 roku i stał się jedną z pierwszych 200 aplikacji dostępnych w Appstore. Cztery lata później został dostrzeżony przez fundusz Spark Capital, który zasilił go gotówką w wysokości 10 mln dolarów na dalszy rozwój. Dziś liczba użytkowników aplikacji Jacobsa przekroczyła 30 mln, a jej właściciel twierdzi, że jej wycena może sięgać nawet miliardów dolarów. Między innymi dzięki temu, że Runkeeper umożliwia integrację danych z innych smartfonowych programów przeznaczonych do monitorowania zdrowia użytkowników.

To tylko jeden z wielu przykładów sukcesu na styku e-firmy i realnego wysiłku fizycznego. Smartfonowych aplikacji jest więcej, a zainteresowanie nimi wyrażają duże międzynarodowe koncerny. W 2013 roku właściciele cieszącej się 60 mln użytkowników apki Runtastic sprzedali większościowy pakiet udziałów grupie Axel Springer. Z kolei Endomondo, z którego korzysta ponad 20 mln sportowców-amatorów, zostało dwa lata temu kupione za 475 mln dolarów przez grupę Under Armour. Koncern ma w swoim portfelu też takie marki, jak MapMyFitness czy MyFitnessPal i chce budować „największą cyfrową wspólnotą zdrowia i fitness”. Potencjał biegania został więc dostrzeżony przez globalny kapitał, a to znaczy, że w branży będzie się działo.

Meta jeszcze daleko

Wróćmy jeszcze do „reala”. Według różnych szacunków, zaawansowani biegacze wydają na swoje hobby od 1 do 1,5 tys. zł rocznie. Najmniejsza część wydatków idzie na wpisowe i pakiety startowe, które wykupuje się, biorąc udział w zorganizowanych imprezach. Najwięcej wydaje się na odzież, a przede wszystkim buty – odpowiedniej jakości kosztują od 400 zł do 800 zł, a regularnie trenujący wymieniają je raz do roku.

Wiele wskazuje na to, że wydatki Polaków na aktywność fizyczną związaną z bieganiem będą w najbliższych latach rosnąć, tak jak z roku na rok przybywa pasjonatów tej dyscypliny. Zdaniem Marcina Fehlau ze Sklepu Biegacza, rosnąć w siłę będzie też moda na maratony. Wtóruje mu Artur Kasprzak.

– Na pewno Polska dopiero raczkuje w bieganiu w porównaniu do krajów Europy Zachodniej czy USA. Ta dyscyplina sportu będzie u nas się jeszcze długo rozwijać, co przełoży się również z pewnością na wzrost popytu na rynku. Rośnie również świadomość biegających i coraz częściej doceniają oni klasę markowych produktów, odpowiednio dobranych dzięki specjalistycznej obsłudze w sklepach – dodaje Artur Kasprzak.

Wszystko zatem wskazuje, że prawdziwy wyścig po zyski w tej branży dopiero się rozpoczyna. Zatem... do biegu, gotowi, start!


Grzegorz Morawski
dziennikarz