Szybki rozwój / Sieć Stava liczy obecnie 25 oddziałów. Franczyzobiorców szuka w miastach liczących ponad 50 tys. mieszkańców. Kapitał potrzebny na start inwestycji licencjodawca szacuje na 50-80 tys. zł.
Poniedziałek
21.10.2019
Gdy Robert Pruchnicki wrócił z emigracji, postanowił zainwestować we franczyzę Stavy. Czy to była dobra decyzja?
 

Robert Pruchnicki w swoim życiu imał się różnych zawodów. Pracował m.in. jako przedstawiciel handlowy, był operatorem maszyn budowlanych, koordynatorem w firmie zajmującej się organizowaniem transportu pieniędzy i obsługą bankomatów. Wiele lat, bo aż 13, spędził w Irlandii. – Ostatnie sześć lat przepracowałem właśnie w firmie konwojującej pieniądze. Niestety, przyszedł moment, że firma wycofała się z irlandzkiego rynku – wspomina Robert Pruchnicki.

Razem z ówczesną narzeczoną, a obecną żoną musieli sobie odpowiedzieć na pytanie: co dalej? Zostać w Irlandii czy wracać do Polski? – Życie w Irlandii było prostsze niż w Polsce – przyznaje. – Ale zdecydowaliśmy, że jednak wracamy. Zawsze lubiłem wyzwania, szukałem nowych możliwości, nigdy nie bałem się pracy. Wierzyłem, że tym razem też sobie poradzę.

Jeszcze na emigracji zaczął się zastanawiać, co robić po powrocie do kraju. – W Irlandii obserwowałem, jak szybko rozwija się rynek dowozów jedzenia do klienta – opowiada Robert Pruchnicki. – Tam ludzie korzystają z takiej usługi na co dzień. Wiedziałem, że w Polsce prędzej czy później też tak się stanie, bo ludzie mają coraz mniej czasu na przygotowywanie posiłków, a ceny kupowanych dań stają się porównywalne z posiłkami robionymi w domu.

Robiąc reaserch rynku, trafił na firmę Stava. Był 2017 rok. Stava istniała od trzech lat, ale miała dopiero jeden oddział własny i jeden franczyzowy. Podczas urlopu spędzanego w Polsce Robert Pruchnicki umówił się z właścicielami marki na rozmowę. – Po dwóch czy trzech godzinach już wiedziałem, że się zdecyduję. Choć jeszcze nie zdradzałem się z tym przed franczyzodawcą – śmieje się.  

W październiku podpisał umowę przedwstępną i wpłacił kaucję, która miała zabezpieczać obie strony: dla niego była gwarancją rezerwacji wybranego terenu, a dla franczyzodawcy zabezpieczeniem na wypadek, gdyby kandydat chciał się z umowy wycofać.

Robert Pruchnicki zdecydował, że swój oddział Stavy otworzy w Rzeszowie, skąd pochodzi jego żona. – Franczyzodawcy się dziwili: mieszka pan w Irlandii, pochodzi z Lublina, a biznes, i to ściśle związany ze znajomością topografii terenu, chce pan otworzyć w Rzeszowie? Ale przekonałem ich – mówi franczyzobiorca. W marcu 2018 roku podpisał ostateczną umowę i wtedy też spakował walizki i wrócił do Polski. – Znajomi w Polsce łapali się za głowy: przecież ludzie u nas gotują w domach, nikt nie zamawia obiadów, to się nie uda. Dziewięć na 10 głosów wieszczyło klapę mojego biznesu. Ale powiedziałem: wóz albo przewóz. Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana – śmieje się dzisiaj Robert Pruchnicki.

Uruchomienie oddziału w Rzeszowie zaplanowano na czerwiec 2018 roku. Już podczas szkoleń Robert Pruchnicki, przy wsparciu franczyzodawców, umawiał pierwsze spotkania z restauratorami, którym chciał zaoferować swoje usługi. Po powrocie do Rzeszowa sam nawiązywał kolejne kontakty i umawiał spotkania. – Na pierwsze rozmowy jeździłem razem z franczyzodawcą, który przyjechał do mnie do Rzeszowa – opowiada Robert Pruchnicki. – Był przygotowany na standardową liczbę spotkań, czyli jakieś 5-6 dziennie. Tymczasem ja na pierwszy tydzień umówiłem po 11 rozmów. Pracowaliśmy po 12-14 godzin na dobę.

Po każdej rozmowie Stava robi audyt u potencjalnego klienta, na podstawie którego wycenia usługę dla danej restauracji. Ostatecznie rzeszowski oddział wystartował z czterema klientami. – Na początek kupiłem trzy używane fiaty panda, zatrudniłem siedmiu kurierów – wspomina Robert Pruchnicki. Dziś ma 15 aut, w tym np. nowiutkie ople corsa, i zatrudnia mniej więcej 30 pracowników. Obsługuje około 30 restauracji.
 Franczyzobiorca Stavy zauważa, że w ciągu roku funkcjonowania oddziału zaszła kolosalna zmiana w podejściu restauratorów do usługi gastrokurierskiej. – Na początku, nie znając naszego programu do obsługi zamówień, restauratorzy nie byli sobie w stanie wyobrazić, jak to ma działać – przyznaje Robert Pruchnicki. – Wątpili, że zamówienia dojadą na czas, że posiłki będą ciepłe. Teraz często zdarza się, że to restauratorzy do nas dzwonią i pytają o możliwość współpracy. Bywa, że otwieramy im oczy, uświadamiając, jak dużo pieniędzy wydają na utrzymywanie własnego kuriera i ile mogą zaoszczędzić.

Stava ma dzisiaj 25 oddziałów. Franczyzobiorców szuka w miastach liczących ponad 50 tys. mieszkańców. Kapitał potrzebny na start inwestycji licencjodawca szacuje na 50-80 tys. zł. W tej kwocie zawiera się już opłata licencyjna, która w zależności od wielkości miasta wynosi od 20 do 40 tys. zł. Wydatki początkowe to przede wszystkim zakup pojazdów oraz wyposażenia dla kierowców: smartfonów, terminali płatniczych, toreb termicznych oraz oczywiście wyposażenia biura. Potrzebne są też samochody, ale franczyzobiorca nie musi ich kupować, może skorzystać z opcji najmu długoterminowego. Stava udostępnia partnerom oprogramowanie, które w 100 proc. automatycznie rozdziela zlecenia kurierom i pozwala optymalizować ich pracę.

Licencjodawca uprzedza, że docelowa kwota, jaką należy zainwestować w oddział, jest wyższa. Franczyzobiorcy są bowiem zobowiązani do rozbudowy placówki, poszerzania portfolio klientów, a co za tym idzie także floty i liczby kierowców. Całkowity potrzebny kapitał może wynieść nawet do 400 tys. zł.
 Robert Pruchnicki na początku zainwestował w swój oddział ok. 100 tys. zł, a do dziś w sumie wydał na niego ok. 250 tys. zł. – Inwestycja zwraca się w przyzwoitym tempie – mówi. – Sądzę, że w ciągu 2-3 lat wartość oddziału może się podwoić. Do końca roku spodziewam się mieć ponad 40 klientów w Rzeszowie, a myślę też o otwarciu pododdziałów w dwóch pobliskich miastach.

Franczyzobiorca podkreśla, że sukces nie przyszedł sam, trzeba było na niego ciężko pracować. – Ciągłe rozmowy z restauratorami, pozyskiwanie klientów, nieustanne dbanie o odpowiedni dobór pracowników, którzy są naszą wizytówką a także obsługiwanych restauracji. Bo ostateczny klient, czyli osoba odbierająca zamówiony posiłek, nie kojarzy kuriera ze Stavą, tylko z restauracją, w której złożyła zamówienie – wyjaśnia Robert Pruchnicki. – Dlatego szczególnie dbamy o odpowiedni dobór ludzi i ich wyszkolenie, choć dziś wcale nie jest łatwo o pracowników.


Robert Pruchnicki, franczyzobiorca Stavy / "Znajomi łapali się za głowę. Dziewięć na 10 głosów wieszczyło klapę mojego biznesu. Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana".