PRL, czyli idziemy na jednego

Franczyzobiorcy PRL Klubu mogą organizować imprezy tematyczne, a także wieczory panieńskie i kawalerskie oraz urodziny.
Środa
05.11.2014
Klienci bistro zwykle wpadają do nich na przysłowiowego szota. Właściciel PRL Klub twierdzi, że zna receptę na zatrzymanie gości.
 

Ciągle przybywa na ulicach polskich miast bistro z tanią wódką i przekąskami. Na tęsknocie za PRL-em można dobrze zarobić. Ceny pozornie wydają się niskie, ale jeśli policzymy, że za kieliszek wódki (50 ml) zapłacimy 5 zł, podczas gdy za butelkę o pojemności 0,5 l 20 zł, dopiero wtedy widać zysk właściciela bistro. Podobnie jest w przypadku serwowanych tradycyjnych przekąsek – tatar, nóżki w galarecie, śledź w oleju, smalec – skromne porcje kosztują 8-10 zł. Nie zniechęca to jednak klientów, którzy świetnie się bawią w rytm muzyki z lat 70. i 80. Problemem jest jednak fakt, że ich wizyta zwykle trwa tyle ile wypicie z przyjaciółmi jednej „kolejki”. Później goście przenoszą do innego lokalu lub klubu.

- Staramy się zatrzymać klientów u nas jak najdłużej – mówi Mateusz Beda, współwłaściciel sieci PRL Klub. – Dlatego w każdym lokalu PRL Klub znajduje się dance floor. W tej sytuacji goście nie muszą się przenosić w inne miejsce, bo mogą u nas zjeść, napić się oraz wytańczyć. Poza tym wielu klientów jest w wieku ok. 40 lat, a takie osoby, w przeciwieństwie do nastolatków, nie uprawiają tzw. clubbingu polegającego na częstej zmianie lokalu jednego wieczora.

Aby jednak scena do tańczenia mogła znaleźć się w klubie, ten powinien liczyć ok. 200 m2. W tym przypadku inwestycja w bistro wynosi ok. 100 tys. zł. Przedsiębiorcy posiadający lokal o mniejszej powierzchni, np. 100 m2, muszą zainwestować minimum 45 tys. zł. Im większa powierzchnia, tym większy komfort gości, którzy często narzekają w barach bistro na ścisk i duchotę do tego stopnia, że czasem osobiście mogą poczuć ile szotów wypił klient, który próbuje wcisnąć się do barowej kolejki.

- Konkurencja innych bistro w okolicy PRL Klubu nie zmniejsza opłacalności biznesu. Wprost przeciwnie, sprawia, że klienci odwiedzając inne lokale, trafią w końcu do naszego, i to na dłużej. Ważne jednak, żeby klub znajdował się w centrum miasta. Nasi franczyzobiorcy mogą także organizować imprezy tematyczne, a także wieczory panieńskie i kawalerskie oraz urodziny. Obecnie poszukujemy partnerów z Warszawy, Poznania i Krakowa – wymienia Mateusz Beda.

We franczyzie rozwijają się jeszcze dwa koncepty gastronomiczne nawiązujące charakterem do klimatu PRL-u. Jednym z nich jest Ministerstwo Śledzia i Wódki, drugim – Meta Disco. Tylko pierwszy z nich przekroczył liczbę 10 placówek. Przeszkodą w rozwoju sieci bistro może być fakt, że te, aby odnieść sukces powinny znajdować się w centrum miasta i przy głównych ulicach, gdzie większość lokali jest już zajęta. Poza tym nieskomplikowane menu sprawia, że tego typu kluby nie wymagają wypracowywanego latami know-how. Właściciel sam może stworzyć klimat odpowiednim umeblowaniem i muzyką sprzed trzech dekad. (dw)


Daniel Wilk
dziennikarz